środa, 28 sierpnia 2013

Baby Blues – nie ma mocnych …

Mnie to nie dotyczy, jestem silna i racjonalna. Huśtawki nastrojów, hormony, depresja - dam sobie radę, jak zawsze. Przecież nie przez takie rzeczy przechodziłam … 
Tak myślałam sobie przed porodem czytając o tym, co czeka mnie po porodzie. Życie szybko zweryfikowało moje poglądy i pokazało gdzie moje miejsce w szeregu. Zresztą już wielokrotnie zauważyłam, że im bardziej się czegoś wypieramy i twierdzimy, że nas nie dotyczy, tym szybciej życie pokazuje jak bardzo się mylimy …


 "Baby Blues" bardzo powszechny i trwający zaledwie kilka do kilkunastu dni stan drażliwości i chwiejności emocjonalnej, nie wymagający leczenia, wynikający bezpośrednio z gwałtownych zmian hormonalnych i wyczerpania. Taka ładna definicja, wdrożona w życie przestaje być zgrabną formułką, zaczyna być brutalnie realna i bolesna.

Już w szpitalu odkryłam, że trudno mi panować nad emocjami. Pierwszy raz przy szczepieniu dziecka, nie mogłam patrzeć jak pielęgniarka męczy moje maleństwo, a jego pokrzykiwanie wywołało falę moich łez. W moim przypadku zachowanie na tyle dziwne i nieoczekiwane, że Mój Mężczyzna stał zdezorientowany i nie wiedział komu pomagać mnie, czy dziecku. 

W domu było już tylko gorzej, na przemian radość i łzy, szczęście i smutek, pełna huśtawka nastrojów. Apogeum nastąpiło koło czwartego dnia po porodzie, gdy do zmiennych nastrojów doszły problemy z karmieniem małego i zmęczenie po przepłakanych nocach. OK, miałam taryfę ulgową, płakał praktycznie pół jednej nocy i kilka godzin kolejnego wieczoru. Ale dało to przedsmak tego, co może się dziać. 

Płacz małego powodował dziwne i zgoła nieoczekiwane reakcje; chęć pomocy zmieniającą się w uczucie bezsilności i bezradności wobec nie cichnącego płaczu, aż po bardzo nieprzyjemne myśli dotyczące radykalnego uspokojenia malca, albo ucieczki…  Nie wiem jak radzą sobie kobiety, które ciężej przeszły poród, są pozszywane po pęknięciu krocza albo CC czy nie mają wsparcia ze strony partnera. Wierzę, że mogą zrobić jakieś głupie rzeczy, których później gorzko żałują i które są niestety czasami nieodwracalne …

Ja na szczęście miałam pełne wsparcie MM, który brał dziecko i wyciszał w salonie, żebym mogła odpocząć i uspokoić się. Współpraca „na zmianę” była najlepszym wyjściem – dzięki temu oboje jakoś funkcjonowaliśmy. 

Nawet gdy problemy z maleństwem się zakończyły, moje huśtawki i napady niekontrolowanego płaczu trwały. Powodem wywołującym łzy mogło być cokolwiek. A najgorsze, że łzy powodowały poczucie winy – przecież mam najcudowniejszy dar, śliczne, zdrowe niemowlę a ja zamiast się cieszyć płaczę. I w tym momencie, moja dobra kondycja fizyczna przeszkadzała zamiast pomagać. 
Praktycznie tydzień po porodzie miałam ochotę pójść na trening, poćwiczyć, wyjść na rolki, spędzić kilka spokojnych, tylko Naszych chwil z partnerem ...  Ale dziecko wymagało całodobowej opieki i nie można było spełnić tych zachcianek. 

 W sobotę 24 sierpnia, dokładnie tydzień po porodzie, MM widząc co się ze mną dzieje poprosił moją mamę, żeby została na godzinkę z przebranym, nakarmionym maluchem. Ja w tym czasie zostałam wyprowadzona na spacer … który praktycznie cały przepłakałam. Były to zarówno łzy szczęścia jak i łzy niepokoju.  
Zwykłe wyjście na krótki spacer spowodowało lawinę trudnych do opanowania emocji; z jednej strony radość z kilku chwil spędzonych tylko we dwoje i wyrwaniem się z zamkniętych czterech ścian, z drugiej poczucie winy, że zostawiłam dziecko, że chciałam tego, chciałam się na chwilę wyrwać i uciec w dawne życie. 

Zdjęcie z prawej; dostałam loda, żebym przestała płakać, bo ludzie już się zaczynali oglądać i MM obawiał się, że zaraz dostanie za maltretowanie kobiety ;)
 
Ale właśnie ten spacer sporo zmienił, Baby Blues został opanowany. Nasz życie zostało uporządkowane i nabrało nowego rytmu, w którym zarówno malec jak i my zaczęliśmy się dobrze czuć. Tak z dnia na dzień.
Warto więc chyba czasami sobie pofolgować i spełniać małe zachcianki, może to mieć zbawienny wpływ na poważne aspekty życia …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz