Piątek rano, budzimy się koło 6:00, wyspani, wypoczęci i
gotowi do dalszej walki – cała noc przespana. Zarówno malec jak i my padliśmy
późnym wieczorem wyczerpani bezskuteczna walką
o ssanie cyca.
Zachowałam się jak wyrodna matka i z premedytacją nie
budziłam śpiącego maleństwa. Pozwoliłam 5-cio dniowemu dziecku przespać całą
noc bez jedzenia. Stwierdziłam, że
wszyscy tak dalej nie pociągniemy - byłam o krok od odpuszczenia sobie i przejścia
na dokarmianie, na razie pokarmu miałam dosyć i dokarmiałam własnym mlekiem,
ale przy braku współpracy maleństwa pewnie szybko by zabrakło i trzeba byłoby
przejść na sztuczne – dla mnie kompletna rozpacz i porażka na całym froncie …
O dziwo maleństwo wcale nie dawało sygnałów, że coś jest nie
tak, jest mu źle czy jest głodne. Przespało w najlepsze przewijanie,
przebieranie i godzinną podróż do Szpitala w Wejherowie gdzie mieliśmy się
spotkać z Panią Ewą – doradcą laktacyjnym.
Na początek Pani Ewa chciała ocenić czy maleństwo ssie poprawnie.
Bałam się, że dokarmiając strzykawką „z palca” zaburzyłam jego naturalny odruch ssania i
coś zepsułam. Jakie było moje zdziwienie, gdy przystawiony zdecydowaną, pewną
ręką doświadczonej osoby malec zaczął spokojnie, jakby nigdy nic, ssać pierś. Ssał
podręcznikowo, ślicznie biorąc całą brodawkę wraz z otoczką do buzi, dzięki czemu nie zasysał
powietrza i nie ranił wrażliwych brodawek. Ostatnie dni walki i rozpaczy
wydawały się nierealnym snem, gdy patrzyłam na synka spokojnie wciągającego
pokarm z piersi. OK, czyli problem nie jest z małym – tylko ze mną :(
Z Panią Ewą spędziliśmy w sumie około 2h (dwa kolejne
karmienia), podczas których nauczyłam się prawidłowo przystawiać malca, trzymać
prawidłową pozycję przy karmieniu, używać nakładek na sutki oraz butelki imitującej
pierś matki. Malec został od razu zbadany, zważony, obejrzany – wszystko było w
najlepszym porządku, krzywdy mu nie zrobiłam ;)
Podsumowując:
Na problemy z karmieniem złożyło się kilka czynników:
- zmiana otocznia, czyli powrót ze szpitala do domu, co było pewnym stresem
dla malca,
- apogeum żółtaczki fizjologicznej, gdzie wolał spać niż jeść,
- rozpoczęcie pracy jelit malca, przejście ze smółki na kupkę, co było
dla niego bolesne i dlatego nocne płacze,
- mój nawał pokarmowy i trudności z uchwyceniem twardej, nabrzmiałej
piersi.
Do powyższego dokładamy brak doświadczenia i przepis na
porażkę gotowy.
Gdy mały cierpiał i nie chciał ssać, ja traktowałam to
bardzo emocjonalnie w skutek czego zaczynałam być roztrzęsiona i nerwowa. Malec
to czuł i też zaczynał być coraz bardziej nerwowy – tak się nawzajem
nakręcaliśmy nie potrafiąc się uspokoić.
Ja nie bardzo wiedziałam co robić
i jak podać pierś i czekałam na to co on zrobi, a malec też nie bardzo wiedział
co ma sam robić i czekał na pomoc – impas trwał…
Pomoc doświadczonej osoby okazała
się niezbędna i nieoceniona. DZIĘKUJĘ !!!!
Minęło już kilka dni od wizyty w
Wejherowie i ani razu nie miałam problemu z przystawieniem dziecka do piersi –
oboje już wiemy co robić i jak to zrobić :)
Malec je prawie z zegarkiem w
ręku a pomiędzy karmieniami słodko śpi. Od czterech dni ani razu nie zapłakał i
ani razu nie odrzucił piersi. Sielanka trwa …
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz