Ostatnich kilka dni byłam lekko wyłączona z normalnego funkcjonowania, nawet pisać nie miałam siły, a tyle dobrych tematów dookoła i spraw, które chciałabym poruszyć :(
Przyczyną było zdobywanie nowych doświadczeń życiowych - poznałam kolejny nieodłączny aspekt macierzyństwa jakim jest zapalenie piersi ...
A już myślałam, że wszelkie przypadłości i bolączki całkowicie mnie nie dotyczą. Tak było przynajmniej podczas ciąży i w połogu. Okazuje się, że szara codzienność pierwszych miesięcy wychowywania Maleństwa jest silniejsza i odciska swoje piętno na moim organizmie dużo mocniej niż mogłam przypuszczać.
W środę w nocy przy karmieniu poczułam nieprzyjemny ból nóg, promieniujący od pośladka w dół. Przez chwilę myślałam, że po prostu nogi zdrętwiały od dłuższego siedzenia w jednej pozycji (karmię półsiedząc również w nocy, na leżąco malcowi potrafi się aż z noska wylewać tak łapczywie je), ale nieprzyjemne uczucie nasilało się pomimo zmiany pozycji :( Rano byłam już lekko nieprzytomna. Bolało wszystko; mięśnie, stawy, ścięgna. Miałam wrażenie, że ktoś chce mi rozerwać żyły w nogach ... Do tego ogólne osłabienie, brak siły i apetytu, rozbicie. Zaczęłam analizować ostatnie dni - gdzie ja się cholerka mogłam tak załatwić, przecież uważałam, żeby żadnego choróbska nie złapać - a tu masz babo placek, grypa albo podobne cuś się przyplątało :)
Najbardziej obawiałam się tego, czy nadal będę mogła karmić małego i czy jego nie zarażę.
Mój Mężczyzna przez chwilę patrzył na mnie i zastanawiał się jak mi pomóc. Kolejno analizowaliśmy występujące symptomy i próbowaliśmy rozebrać co naprawdę się dzieje i jak temu zaradzić - lekarz to ostatnia rzecz po jaką sięgam, z całym szacunkiem dla lekarzy. Jak doszłam do narzekania na piersi to MM z euforią stwierdził - "to może być zapalenie piersi, pamiętam jak położna na Szkole Rodzenia mówiła, że symptomy są podobne do grypy..." Teraz już wiem dlaczego na zajęcia w Szkole Rodzenia chodzi się z mężczyzną - on nie traci głowy w trudnych sytuacjach i używa zdobytą wiedzę zgodnie z przeznaczeniem :)
OK, diagnoza postawiona, co dalej - oczywiście net; wujek Google i kuzyn Facebook. Po chwili konsultacji, wsparta doświadczeniem, wysłałam MM do sklepu po kapustę.
Szczerze mówiąc myślałam, że sprawdza się ona tylko przy nawale pokarmowym, (nie wykorzystałam, bo szybko minął) więc nawet nie zaczynałam o niej myśleć, dopóki doświadczone koleżanki nie wskazały właśnie na nią, jako pierwszą pomoc przy zapaleniu piersi.
Kapusta przyszła ze sklepu, poszła do lodówki, potem trafiła pod młotek i na koniec otuliła bolącą pierś. Przez chwilę jeszcze próbowałam się wymigiwać i twierdzić, że przecież nawet nie jest zaczerwieniona - ale zaczerwienienie i miejsce zapalne zostało odnalezione, ukryło się od spodu, tak żebym go nie zauważyła :(
Powiem, szczerze dawno się tak fatalnie jak w ten czwartek nie czułam - przespałam prawie cały dzień, krótkie okresy w których funkcjonowałam wykorzystywałam na karmienie Młodego a MM zmieniał liście kapusty ... Byłam do tego stopnia nieprzytomna, że po zdjęciu kapusty zamiast umyć pierś, to przystawiłam do niej dziecko - możecie sobie wyobrazić Jego zdziwienie? Zarówno zapach jak i smak piersi były zupełnie inne niż dotychczas znane - minka bezcenna :)
Wieczorem wypiłam aspirynkę, zjadłam czosnek, zagryzłam cytryną i poszłam spać. Młody był grzeczny jak aniołek, więc noc przespana a rano było już o niebo lepiej.
Podsumowując. Po tym co czytałam wydaje mi się, że tanio się wykpiłam - jeden dzień męczarni z gorączką 38. Częste przystawianie do piersi (praktycznie cały czas tej samej, z drugiej ściągałam pokarm laktatorem) i częste zmiany okładów z kapusty, dużo snu i czosnek + aspiryna. Szybko przyszło, szybko poszło ;)
Zastanawiałam się jednak skąd się wzięło to zapalenie - gdzie popełniłam błąd, czego nie dopilnowałam? Głównym podejrzanym został nieprawidłowo dobrany stanik, w którym spędziłam kilka nocy. Poszedł do kosza, a w jego miejsce pojawiły się specjalne bezszwowe i bezuciskowe :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz