Wszyscy chcemy dla swoich dzieci najlepiej i staramy się
najlepiej jak potrafimy. Tylko czy sami potrafimy na tyle dobrze, żeby móc
przekazać coś wartościowego … coś co faktycznie pomoże w życiu a nie skieruje w ślepy zaułek? Ciąża to
był mój czas refleksji, czas na spojrzenie wstecz, bilans moich osiągnięć i
czas na zadanie sobie pytania: co chcę
przekazać dziecku?
Nie mówię tu o rzeczach podstawowych, co do których nie ma
jakichkolwiek wątpliwości i które większości matek przychodzą bez problemu i są
intuicyjne, czyli; miłość, opieka, poczucie bezpieczeństwa. Zaspokajanie
potrzeb należących do najbardziej podstawowych w hierarchii potrzeb (piramida
Maslowa) jest wpisane w matczyną naturę,
nad tym nie trzeba się zastanawiać, to przychodzi samo :)
Problem zaczyna się gdy przechodzimy do potrzeb wyższego
poziomu. W większości wypadków sami mamy problem z niską samooceną, poczuciem
własnej wartości, samorealizacją i samorozwojem – jak więc nauczyć tego
dziecko? Temat rzeka – ale dzisiaj skupię
się na jednym aspekcie:
Niezależność
finansowa
Kiedyś byłam zadowolona ze
swojego życia; inwestowałam, szukałam nowych możliwości, rozwijałam się. Pracę
na etacie traktowałam jako coś dodatkowego – dającego pewny, stały dochód, ale
nie jako jedyne możliwe wyjście. Byłam w miarę niezależna.
Nie wiem kiedy i nie wiem jak
dałam się wciągnąć w „wyścig szczurów”. Skończyło się na braku czasu i ochoty
na zajęcia dodatkowe. Po kilkunastu godzinach w korporacji, nie miałam już
czasu i ochoty myśleć o alternatywnych źródłach dochodu. Zaczęłam być BARDZO
zależna od firmy dla której pracowałam. W dodatku wraz z wzrostem czasu pracy,
realne zarobki spadły (praca na etacie nie rekompensowała utraconych dochodów
alternatywnych) i większość moich hobby poszła w kąt (brak czasu na sporty).
Obudziłam się dopiero pod koniec ciąży, gdy miałam już chwilkę spokoju, mogłam „odejść
dwa kroki od tablicy”, zobaczyć całość obrazu … i się przeraziłam. Czy TO chcę
pokazać mojemu dziecku, czy chcę dla niego TAKIEJ przyszłości?
Wtedy ponownie w ręce wpadły mi książki
Roberta Kiyosaki. „Bogaty ojciec, biedny ojciec” to już klasyka, którą czytałam
dawno temu i dała mi dużo do myślenia. Ale prawdziwą rewolucję w sposobie
myślenia zrobiła „Szkoła Biznesu dla Ludzi, Którzy Lubią Pomagać Innym” oraz
„Kwadrant przepływu pieniędzy”. Książki które pokazują różnice pomiędzy pracą
najemną na etacie, właścicielem małego
biznesu, biznesmenem oraz inwestorem.
Pokazują różnicę pomiędzy aktywami i pasywami, edukacją szkolną a edukacją
finansową itp.
I faktycznie, większość z Nas
robi to, co rodzice – od nich płynie przykład, oni pokazują jak należy żyć. I niestety
jest to model; ucz się -> ciężko pracuj -> czekaj na emeryturę.
Jak się wyrwać z tego zaklętego
kręgu, który nie prowadzi do żadnego konkretnego celu …
Jak zdobyć niezależność finansową
i sprawić, żeby pieniądze pracowały dla Ciebie …
Jak zyskać stały dochód, niezależny
od naszej kondycji fizycznej i koniunktury …
Jak zrobić, żeby moje dziecko
otrzymało też owoce mojej pracy (tantiemy) …
Te i wiele innych pytań chodziły mi po głowie. Wiedziałam
jedno – muszę sama poznać różne aspekty zarabiania, żeby móc pokazać różne
alternatywy dziecku. O tym, którą wybierze – w odpowiednim czasie zadecyduje
sam. Ale chcę żeby miał możliwość świadomego wyboru … ze znajomością wszystkich
konsekwencji …
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz