Czy ja pisałam, że nie gotuję? Czy pisałam, że przez moje
talenty kulinarne doszło do rozwodu? KLIK To wszystko nie do końca prawda. Ja bardzo
lubię gotować i przyrządzać posiłki tylko … jak mój szanowny ojciec mawia: „Ty gotujesz
dla dwóch osób; dla siebie i świnki” ;)
W kuchni w ogóle nie używam soli, z kilku powodów.
Przestałam podczas przygotowań do zawodów, żeby nie zatrzymywać wody w
organizmie i tak zostało. Teraz słone po prostu mi nie smakuje, chociaż już
potrafię jeść normalnie. Nie wiem ile razy kucharz napluł mi do talerza jak
poprosiłam w restauracji, żeby do przygotowania mojej potrawy nie używał soli …
A jak sól poszła w odstawkę to praktycznie inne przyprawy też, nawet te zdrowe
i zalecane. Dlaczego? Przez czyste lenistwo.
Pieprzu po prostu nie lubię, wolę czuć smak potrawy i szybko
mam popalone wargi przez ostre, po co więc cierpieć dla zasady.
Podobno sól też podnosi ciśnienie, okazuje się, że jej
nieużywanie podnosi dużo bardziej. Kiedyś tacie ugotowałam makaron do
spaghetti. Tak po swojemu, czyli bez soli. Żadne z nas soli nie zjadło – oboje
mieliśmy ciśnienie bardzo podniesione ;) Tata wyraził dosyć dobitnie swoje
zdanie na temat smaku makaronu, a raczej jego braku.

Przy pierwszym mężu, wychowanym na kuchni londyńskiej Izby
Lordów, nawet nie śmiałam wchodzić do kuchni i próbować gotować po swojemu. Za
to jak On coś przyrządził, co zajmowało pół dnia i było strasznie
skomplikowane, zupełnie nie potrafiłam docenić. Ja prosta dziewczyna jestem i
proste smaki do mnie mówią ;)
Ostatnio zostało trochę sałatki z kolacji, dogotowałam do
tego makaron, znalazłam łososia wędzonego i całość połączyłam ze sobą
odpowiednim sosem – wyszło pyszne, przynajmniej mi smakowało.
Nie trzymam fanatycznie diety, bardzo lubię słodycze,
ciasta, lody, torty … I jak już są zrobione i wyglądają tak apetycznie to nie
ma siły żebym nie zjadła, szczególnie jak na horyzoncie pojawia się coś
tortowego albo czekoladowego. Ale żeby
zrobić samodzielnie ciasto – nie ma takiej opcji. Z dwóch powodów; po pierwsze
jestem całkowite antytalencie w tej dziedzinie, po drugie ilości mąki i cukru,
które należy dodać do ciasta są dla mnie nie do przejścia. Mogę mieć
świadomość, że w gotowym wyrobie to już jest, ale sama nie jestem w stanie
wsypać takich ilości „białej śmierci”.

Kiedyś, gdy podczas rodzinnego obiadu mama podawała coś
smażonego pierwsza myśl jak świtała w głowie to stwierdzenie: „Mama mnie już nie kocha, chce mnie otruć
smażonymi świństwami”.
Teraz smażone zjadam na potęgę bez chwili wahania, bo tak
łatwiej. Można raz przygotować i odgrzewać, nie trzeba tyle stać w kuchni.
Przez ostatnie miesiące moja silna wola robiła ze mną co
chciała. W nocy podjęłam decyzję, koniec tego, przejmuję kontrolę nad swoim
menu !!!
Wyrzucam smażone, ciężko przyprawione, mocno przetworzone,
łatwe do podgrzania. Ze względu na buźkę Młodego (wczoraj po kilku dniach
spokoju znowu zaczęło być gorzej) wyrzucam z jadłospisu:
-mleko i jego przetwory; używałam cały czas mleka do kawy i
jogurtów do sałatek,
-cytrusy; cytryna do herbaty i sałatek szła w dużych ilościach,
- pomidory; strasznie lubię do wszystkiego,
-seler i pietruszkę; przez ostatnie dni jadłam surówkę z
selera i Młody wygląda nieciekawie,
- jaja; podobno też mogą uczulać a jadłam w dużych
ilościach,
- orzechy, kakao, czekoladę; to silne alergeny
- makarony; na wszelki wypadek
Dzisiaj na obiad kasza gryczana z buraczkami na ciepło a na
kolację łosoś na parze podany na szpinaku
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz