wtorek, 10 grudnia 2013

Madzik w kuchni, ratuj się kto może

Ile garnków można spalić jednego dnia, czy można przypalić wodę na herbatę, jak ugotować jako na zbyt twardo? Znacie odpowiedzi na te pytania? Ja tak … i to z autopsji. Moje talenta kulinarne od zawsze były ponadprzeciętne i powalające, a nawet doprowadzały do rozwodów.

Siedzę sobie spokojnie z dzieckiem w sypialni i bawimy się w najlepsze. W pewnym momencie do moich nozdrzy dochodzi niepokojący zapach, a na zapachy jestem wyczulona. Chwila konsternacji i już wiem, to z kuchni dobiega swąd, którego pod żadnym pozorem nie powinno być w tamtym, ani żadnym innym miejscu mieszkania. Zostawiam rozbawione dziecię na łóżku i lecę ratować mieszkanie. W kuchni i salonie smród nie do wytrzymania, znowu będzie trzeba kilka dni wietrzyć. Tak, znowu … znowu to samo … zaraz garnków mi zabraknie, szczerze mówiąc już brakuje, ale po co mam nowe kupować, żeby móc więcej spalić? 

Schemat od jakiegoś czasu jest taki sam; wstawiam kaszę do gotowania, idę się pobawić z Młodym i … zapominam o Bożym Świecie. A że gotuję kaszę „na sypko” i to wg przepisu Tombaka, więc chwila nieuwagi kończy się naprawdę nieprzyjemnym smrodem. 

Przepis na kaszę:

  • kaszę płuczemy czystą wodą kilkukrotnie,
  • przepłukaną kaszę zostawiamy w garnku dolewając czystą wodę, ja używam przegotowanej, z zachowaniem zasady 1 szklanka kaszy+ 2 szklanki wody,
  • kaszę w wodzie zostawiamy na 2 godziny, niech sobie namoknie,
  • po 2 godzinach gotujemy kaszę przez 5 minut,
  • ugotowaną kaszę odstawiamy w ciepłym miejscu, żeby doszła. Ja zostawiam na nagrzanej płycie pod przykrywką i to wystarcza.
Kasza tak zrobiona jest pyszna i zawiera wszystko co zdrowe, ale punktem krytycznym dla mnie jest te 5 minut gotowania. Wstawiam i jeśli nie stoję w kuchni i nie pilnuję to zapominam, a ponieważ wody mało to kończy się katastrofą :(


Mój talent kulinarny został doceniony już dosyć wcześnie, jeszcze w ogólniaku dostałam jako nagrodę za dobre wyniki w nauce książkę kucharską. Podczas wręczania mi owej książki przez wychowawczynię osoby, które mnie lepiej znały z trudem powstrzymywały się od śmiechu, bo to było tak jakby osiołkowi kupić siodło do jazdy sportowej ;)

Punktem kulminacyjnym w mojej karierze kucharskiej był … pozew rozwodowy mojego pierwszego męża, w którym stało między innymi jako powód rozwodu (byłam pozwaną) – „ponieważ nie gotuje” jako udowodnienie „odejścia od wspólnego stołu”. Sędziny, muszę przyznać, próbowały dzielnie zachować powagę przy tym fragmencie rozprawy, aż do momentu gdy zapytana czy jednak bym się nie zdobyła na trochę wysiłku i celem ratowania małżeństwa nie zechciała zacząć gotować odparłam:

„nie chcę, nie umiem, nie lubię i nie mam zamiaru polubić – są restauracje” :)


Sedno tkwi w definicji gotowania. Diety zaczęłam jako 12 letnia dziewczynka, potem był już zawsze sport, treningi, turnieje, pokazy, zawody i … odpowiednia dieta. To są nawyki i przyzwyczajenia nie do wykorzenienia. Zresztą mój organizm ma już wbudowany wentyl bezpieczeństwa, kilka dni cięższego jedzenia, mocniej przyprawionego i wszelkie możliwe dolegliwości się pojawiają. Nie dziękuję, wolę się czuć dobrze niż jeść „dobre” dania :)

Dla mnie gotowanie to zdrowe, proste, jak najmniej przetworzone jedzenie, które wspiera funkcje życiowe a nie je destabilizuje.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz