
Przez wiele lat mój wkład w Święta ograniczał się do
zakupienia ciasta, zrobienia makijażu, wybrania kreacji i pojawienia się w
wyznaczonym miejscu, gdzie zbierała się cała rodzina. Niezbyt wymagające
prawda?
Doszłam już do takiej perfekcji w
ułatwianiu sobie życia, że nawet choinki nie chce mi się wyjmować i ubierać,
ozdoby świąteczne leżą sobie spokojnie przez cały rok w szafie i nikomu nie
przeszkadzają, prezenty pod choinkę robię tylko najmłodszym i to wtedy, gdy
dostanę listę życzeń z której mogę wybrać odpowiednią pozycję. Gotowanie, zakupy, nerwy – to zostawiam innym. I niby
wygodne, tylko że … cała magia Świąt ucieka. Ten wieczór staje się kolejnym
dniem, który różni się od innych tylko faktem zjedzenia kolacji z całą rodziną.
Łatwe, miłe i przyjemne tylko … jakieś puste i powierzchowne.
W tym roku uświadomiłam sobie, że
obecność dziecka będzie wymagała wyciągnięcia z pamięci wszystkich tych emocji,
które i ja dostawałam w dzieciństwie.
Całego rytuału ubierania choinki,
wieszania bombek, uroczystego zakładania gwiazdy na czubku choinki z udziałem
najmłodszego – nawet jeśli kosztem byłoby pozbycie się połowy ozdób. W
dzieciństwie z bratem niejedną bombkę stłukliśmy, ale wspomnienia zostały na
całe życie.
W wigilię rano chodziliśmy z
babcią do lasu szukać „sianka”, które można włożyć pod obrus na stół wigilijny.
Podczas wypraw babcia opowiadała o zwyczajach wigilijnych i ich znaczeniu.
O tym dlaczego wkłada się sianko pod
obrus, trzyma dodatkowe nakrycie itp.

Dopiero, gdy pierwsza gwiazdka
się pojawiała można było usiąść do kolacji wigilijnej. Na stole musiało być
dokładnie 12 potraw i każdą z nich trzeba było skosztować, bez wyjątków. Podczas
kolacji wigilijnej nie wolno było wstawać od stołu i wychodzić z pokoju.
Dopiero po skończonej konsumpcji zaczynał się najbardziej wyczekiwany moment –
rozdawanie prezentów.
To były cudowne, magiczne chwile przesiąknięte
faktycznie oczekiwaniem, opowiadaniami o narodzinach Dzieciątka Jezus i
wszystkich symbolach z tym wydarzeniem związanych. Wieczór na który przez cały
rok czekaliśmy z utęsknieniem.
Później trochę podrosłam,
zaczęłam wszystko negować. W wigilię widziałam już nie magiczne oczekiwanie ale
nerwowe krzątanie się po kuchni, próbę wygrania wyścigu z czasem i dodatkowe
obowiązki dołożone i tak zapracowanej mamie. Dzięki specom od marketingu Święta
nabrały całkowicie komercyjny wymiar. Przez kilka lat mieszkałam w Niemczech –
zamiast wystawnej kolacji wigilijnej przygotowywałam talerze ze słodyczami
(kupionymi). Tam zobaczyłam, że nie trzeba stać dwóch dni w kuchni, żeby urządzić
święta. I nic już nie było takie same …
W tym roku przyznaję się bez
bicia –zapomniałam nawet o Mikołaju i Młody nic nie dostał. Choinki nie ma,
ozdób świątecznych też nie. Sklepy są omijane szerokim łukiem od listopada.
Rano MM poszedł po ciasto, potem jedziemy do rodziny na wigilię. Ale już wiem,
że od przyszłego roku będę próbowała w sobie wskrzesić magię Świat Bożego
Narodzenia, żeby móc przekazać Młodemu to co mi było dane przeżyć …
Wszystkim serdecznie życzę
magicznych i szczęśliwych świat Bożego Narodzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz