Ale się wczoraj wkurzyłam, aż para mi poszła uszami! Zawsze
tak na mnie działa poczucie bezsilności w obliczu bzdurnych, bezsensownych i
nieoptymalnych działań, które mogą mieć bardzo nieprzyjemne skutki i konsekwencje,
a które w łatwy sposób można zmienić. Jednym słowem przeszłam chrzest w
przychodni Państwowej Służby Zdrowia.
Młody od kilku tygodni na twarzy ma nieprzyjemne czerwone
plany. Trzy tygodnie temu lekarka po rzuceniu okiem na jego buźkę stwierdziła,
że to alergia pokarmowa. Wtedy była jedna plamka, a ja zjadłam mandarynki. Po
trzech tygodniach plamek jest coraz więcej, a mandarynki poszły w odstawkę.
Wpadłam więc na świetny pomysł aby odwiedzić Panią Doktor. Wydawało się proste.
Zadzwoniłam do przychodni, żeby się umówić na wizytę.
Okazało się, że umawiane są tylko dzieci zdrowe a chore przychodzą kiedy chcą.
Ponieważ Młody ma „wysypkę” więc jest już dziecko chore, zresztą do zdrowych i
tak nie było już wolnych terminów. Młody więc w ramach spaceru zamiast na
bulwar dotarł do przychodni. Młodemu było wszystko jedno, bo jak zwykle po 3
minutach w wózku zasnął snem sprawiedliwego, ale ja zdecydowanie wolałabym
pospacerować po świeżym powietrzu niż siedzieć w przychodni przez kilka godzin.
Ja może nie z tej bajki jestem, może nie znam realiów i miałam
zbyt mały kontakt z Państwową Służbą Zdrowia ale cholera, żeby czekać dwie i
pół godziny w kolejce do lekarza!!! TRZEBA MIEĆ KOŃSKIE ZDROWIE, ŻEBY
CHOROWAĆ!!!
OK, nie zgłupiałam do końca i nie czekałam w kolejce, po 30
minutach zabrałam Młodego na spacer zamiast narażać go na złapanie jakiejś
infekcji podczas próby dostania się do lekarza. Paranoja!
Okazało się bowiem, że dzieci chore to szerokie pojęcie i
obsługiwane są te od 1 miesiąca życia do uzyskania pełnoletniości. W rezultacie
w poczekalni siedzieli rodzice z niemowlakami, małe dzieci i te już całkiem
duże. Jak kolejna siedmiolatka zaczęła kaszleć nad wózkiem Młodego nie
zdzierżyłam i zabrałam go w miejsce, gdzie miał szansę przeżyć. Jeśli tak wygląda
wizyta u lekarza, to się nie dziwię że dzieci ciągle chorują. Przychodzi z
jedną chorobą – wychodzi z kilkoma :(
Praca w korporacji ma swoje zalety, jedną z nich jest karta
LuxMed, i jakoś przyzwyczaiłam się do standardów medycznych świadczonych przez
te placówki. Spotkania umówione na godzinę, bez wielkich poślizgów, dbanie o
pacjenta, miło, czysto, sympatycznie. Wizyty i badanie w trakcie ciąży to była
czysta przyjemność. Zastanawiam się dlaczego nie może tak być wszędzie, co stoi
na przeszkodzie, żeby zapisać małego pacjenta na konkretną godzinę a nie kazać
mu siedzieć pół dnia wśród innych chorych dzieci?!
Matka się wkurzyła i bierze sprawy w swoje ręce, nie dam
dziecka wykończyć Państwowej Służbie Zdrowia !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz