Po powrocie z Wielkanocy spędzonej w uroczym Włoskim
miasteczku wpadałam w wir pracy … Szczerze mówiąc nie zauważyłam kiedy minęły
kolejne miesiące; kwiecień, maj … działo się bardzo dużo, ale bardzo mało
pamiętam ;)
6:00 rano pobudka; trening na siłowni, śniadanie.
10:00 wyjście do pracy; spotkania, telefony, maile, rozmowy,
projekty itp.
21:00 powrót do domu; kolacja, ząbki, siusiu, spać …
I tak mijały kolejne dni – szczerze mówiąc przez większość
czasu nie pamiętałam, że jestem w ciąży. Nie było na to czasu. Czasami rozmowy
z koleżankami i rodziną przypominały o tym fakcie na chwilę, a później powrót
do kieratu.
Nie powiem, moi przełożeni wykazywali bardzo poprawną
postawę dając do zrozumienia, że powinnam się oszczędzać i nie pracować tak
dużo. Ale jakoś nie znajdowało to odzwierciedlenia w ilości obowiązków i
pilnych spraw, których przybywało zamiast ubywać.
Od początku ciąży miałam mocne postanowienie pracować do
samego końca, tym bardziej że ciąża nie była zagrożona, czułam się
fantastycznie a wyniki badań nie budziły niepokoju.
Jednak pod koniec maja, po kolejnym 12 godzinnym dniu pracy,
okazało się że praktycznie nie mogę samodzielnie wstać od biurka. Nie czułam
się źle, tylko od długiego siedzenia chyba żyły były niedokrwione i miałam
problem z poruszaniem nogami. Do tego coraz większy brzuszek zaczął być
odczuwalny i przeszkadzał przy długim siedzeniu. Coś wtedy we mnie pękło i
zapaliła się czerwona lampka ostrzegawcza. Wiem, że najlepiej wychodzę gdy
słucham mojego instynktu, nie próbując zbyt racjonalnie rozbierać wysyłanych
sygnałów, a instynkt mówił całkiem głośno i wyraźnie, że najwyższy czas
odpuścić i zająć się zdrowiem i przyszłością dziecka.
Dodatkowym wzmocnieniem był też fakt, że kilka tygodni
wcześniej koleżanka z zespołu poroniła. I trudno powiedzieć, czy był to efekt
długiego siedzenia w pracy, czy też poronienie samoistne …
Nie myślałam, że ta decyzja będzie taka trudna. Miałam
wrażenie, że rezygnuję z jakiegoś kawałka mojego istnienia, z czegoś co mnie
definiuje. Tak, w pewnym momencie życia zamieniłam sport na pracę i wokół niej
kręciło się całe moje życie. Byłam na najlepszej drodze, żeby zostać pracoholikiem
… a teraz wszystko na co pracowałam przez ostatnie kilka lat trzeba było porzucić,
przekazać i się wycofać. Nawet nie podejrzewałam, ze moja reakcja będzie tak
emocjonalna … Ale rozsądek wziął górę nad emocjami. I tak ten moment musiał
nastąpić i lepiej teraz niż później. Lepiej i dla mnie i dla projektu. Moja
wydajność, zdolność koncentracji i szybkość podejmowania decyzji uległy
znacznemu obniżeniu. Straciłam też „pazur” i stanowczość a mój charakterek znacząco
złagodniał. Czas zająć się nowymi wyzwaniami … przygotowaniem do porodu.
Początek III trymestru, a ja zdałam sobie sprawę, że nie
wiem w jakim szpitalu chcę rodzić, nie wybrałam szkoły rodzenia, nie mam nic
przygotowanego dla dziecka i nie mam pojęcia co mnie czeka !!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz