Mass-media przyzwyczajają nas do obietnic szybkich rezultatów bez
wysiłku – cudowne tabletki, skalpel itp. Na drugim końcu stoją drakońskie
wyrzeczenia i pełna poświęceń walka – o idealną sylwetkę, o dziecko itp.
Moje doświadczenie uczy mnie zupełnie czego innego –
systematyczność, zaangażowanie, wola walki i świadomość celu to są
sprzymierzeńcy na naszej drodze życia. Jeżeli coś traktujemy jako działanie
tymczasowe albo poświecenie prędzej czy później osiągamy stan kompletnego
zniechęcenia i odreagowujemy przeginając szalę w zupełnie drugą stronę.
Tymczasem większość efektów jest poprzedzona latami systematycznego powtarzania pewnych poprawnie ukształtowanych nawyków i działań – a wtedy efekt przychodzi nie wiadomo jak i kiedy – wystarczy skupić się na drodze nie na celu :)
Tymczasem większość efektów jest poprzedzona latami systematycznego powtarzania pewnych poprawnie ukształtowanych nawyków i działań – a wtedy efekt przychodzi nie wiadomo jak i kiedy – wystarczy skupić się na drodze nie na celu :)
I tak po latach konsekwentnego stosowania wypracowanego
podejścia do jedzenia, oddychania, higieny psychicznej, oczyszczania … w końcu na teście ciążowym ujrzałam te
niesamowite dwie czerwone kreseczki, które tak potrafią zmienić życie,
priorytety i cele.
Nie było to planowane, wyczekane, wywalczone. Skłamałabym,
gdybym stwierdziła że zupełnie nie myślałam i nie chciałam – ale byłam
pogodzona z losem i akceptowałam
możliwość braku potomstwa.
Czy był to odpowiedni moment w życiu, czy odpowiedni
mężczyzna trudno powiedzieć. Jedno jest
pewne – we wrześniu poczułam, że bardzo mocno chcę mieć dziecko i to jest ta
właściwa chwila. Było to moje wewnętrzne mocne przekonanie i pragnienie – nie
potrzeba obowiązku, oczekiwania rodziny czy presja otoczenia, a w styczniu Pan
doktor potwierdził wskazania testu ciążowego :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz