W drugim trymestrze (marzec, kwiecień, maj) zaczęłam się oswajać już z myślą, że będę miała dzidziusia ale nadal
nie byłam gotowa na radykalną zmianę trybu życia (nie mylić z radykalnymi
zmianami w życiu).
To znaczy zmiany typu; całkowite usunięcie alkoholu z menu zostały wprowadzone
w trybie natychmiastowym zaraz po rozpoznaniu stanu odmiennego. I muszę
powiedzieć, że było to łatwiejsze niż przypuszczałam – mechanizmy wbudowane,
jeśli się ich nie zagłusza, bardzo
skutecznie ułatwiają życie kobiecie :)
Przez jakiś czas nawet zapach kawy budził odruchy ucieczki,
a herbata czarna samoistnie zmieniła się w herbatkę z pokrzywy. Soki z kartonu
zawsze były złem koniecznym, ale w ciąży nawet niewielkiej ilości nie byłam w
stanie przełknąć. Zmysły były na tyle wyostrzone, że działałam jak dobrze namagnesowana
igła kompasu wskazującego zawsze tylko zdrowe produkty.
Pomimo braku nudności i wymiotów w I trymestrze, moja waga
poszła w dół (z 50 kg do 47 kg) zamiast w górę, co kładę na karb baaaaaardzo
zdrowego jedzenia oraz utraty masy mięśniowej – zdecydowanie maluszek lubi
białko, którego w warzywach , owocach i sałatkach jest delikatnie mówiąc „mało”. ;)
W marcu więc bez problemu nadal wchodziłam w moje dotychczasowe
ciuszki, szczególnie po wypadzie do Zakopanego (pod koniec lutego), gdzie głównym punktem programu były całodniowe
spacery. Niestety pomimo świetnych warunków narciarskich nie dostałam
pozwolenia od najbliższych na założenie dwóch desek, chociaż solennie
obiecywałam, że będę grzeczna i uważna i nie będę szalała. Nawet chciałam
pozostać na oślich łączkach – ale jakoś moje zapewnienia i prośby nikogo nie
przekonały - nie ufają mi czy co …?
Miało to i swoje dobre strony –
poznałam szlaki, na które nigdy nie było czasu pomiędzy nartami i wypadami w
tatry wysokie. A okazuje się, że spacer pod reglami albo nad reglami jest
zarówno przyjemny, jak i obfituje w piękne widoki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz