Pół roku!! Tyle czasu zajęło mi dojrzewanie do tego, żeby samodzielnie
opuścić mieszkanie, wyjść bez dziecka i zrobić coś tylko dla siebie. To był
prawdziwy szok i przeżycie. Ostatnio tak się czułam latając na paralotni ;)
Jest to niezbity dowód na to, że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia i
całkowicie ulega zmianie w zależności od warunków.
Od zawsze byłam samodzielna, niezależna i lubiłam nowe
wyzwania – te sportowe najbardziej. Im trudniej tym lepiej … Tymczasem od
początku ciąży pozwoliłam sobie na lekkie ubezwłasnowolnienie. I ze zdziwieniem
stwierdziłam, że podobało mi się to :)
Wszędzie byłam zawożona, przywożona, odwożona. Zawsze pod
czyjąś opieką, zawsze ktoś pomagał, uważał, dbał. Siłownia, wyjazdy, wyjścia, imprezy
zawsze z osobą towarzyszącą. Bieganie do końca ciąży na wysokim obcasie – a i
owszem, ale zawsze męskie ramie obok jako wsparcie. Tak, czułam się
dopieszczona a nawet rozpieszczona ;)
Efekt, od ponad roku, czyli początku ciąży, nie prowadziłam
samodzielnie samochodu i praktycznie nie wychodziłam sama.
Jednak po pół roku prób wyjścia razem z Moim Mężczyzną na
jakieś zajęcia sportowe skapitulowałam. Jak tak dalej pójdzie to całkowicie
skapciejemy!
OK, spacery, pilates z niemowlakiem, ćwiczenia w domu, Chodakowska
na płycie, wspólne weekendowe wypady, wszystko fajnie … ale chcę więcej. Chcę
zajęć, wysiłku, treningu. Chcę siłowni, jogi, łyżew, rowerów, nart, nurkowania,
rolek … trzeba przełamać impas i … wyjść
na zajęcia samodzielnie :)
Jak postanowiłam tak też uczyniłam. Krótkie rozeznanie w
internecie, co gdzie i o której można zrobić. Wybór padł na zajęcia jogi,
uważam że to dobra opcja na wzmocnienie i uelastycznienie mięśnia po dłuższej
przerwie i powrót do formy po porodzie. No i miałam ochotę, żeby ktoś
poprowadził mi zajęcia, jakoś nie chce mi się już samej wymyślać i układać …
Poniedziałek wieczór, cały dzień z niecierpliwością czekałam
na ten moment. Oczywiście nie obyło się bez wahań i rozterek. Czy Młody będzie
grzeczny, czy powinnam sama wychodzić i zostawiać MM po całym dniu pracy z
dzieckiem zamiast spędzić wspólny wieczór…
18:45 MM wraca z pracy i rozwiewa resztki moich wątpliwości.
On też wie, że tak dłużej nie pociągniemy. Musimy się nauczyć wychodzić osobno.
18:50 karmię Młodego i oddaję pod opiekę MM. Powinni te 2h
sobie samodzielnie poradzić :)
19:10 wskakuję do samochodu i jadę na zajęcia. Pierwszy raz
po roku samodzielnie prowadzę samochód!!! Ale jak z jazdą na rowerze – tego się
nie zapomina. Zapomniałam jak to lubiłam. Ale na wszelki wypadek wzięłam stary
samochód, jak jemu coś zrobię to nie będzie szkoda ;)
19:30 zaczynam zajęcia jogi.
Jak było – super. Czy mam zamiar kontynuować – oczywiście, że tak.
I nie chodziło o to wyjście, bo większość ludzi robi to na co
dzień i nie jest to żaden wyczyn, ale o przełamanie barier i granic, które sama
sobie narzuciłam. Takie ograniczenia każdy z Nas sobie narzuca i wydaje nam
się, że nie jesteśmy wstanie ich obejść. Przyzwyczajenie, rutyna, strach przed
wyjściem ze strefy komfortu, to są czynniki które Nas powstrzymują przed
zrobieniem kolejnego kroku i pójściem naprzód. Dlatego trzeba się cieszyć z
małych, symbolicznych kroczków i osiągnięć, te duże pojawią się same w
odpowiednim czasie.
We wtorek rano siłą rozpędu, wyrzuciłam MM z łóżka i poszedł
na siłownię. A co, też się musi pomęczyć. Chęć poprzytulania się i spędzenia ze
sobą kilku chwil przy śniadaniu musiała ustąpić pola rozsądkowi.
A może niedługo uda się Nam zorganizować opiekę do Młodego i
będziemy mogli razem chodzić na wieczorne zajęcia jogi i poranne treningi na
siłowni – tak jak najbardziej lubimy. Negocjacje z Babcią trwają ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz