poniedziałek, 21 października 2013

Malutki Korpoludek na szkoleniu integracyjnym


Cześć, jestem Przemek. 17 października skończyłem dwa miesiące i właśnie wróciłem ze swojej pierwszej w życiu imprezy szkoleniowo – integracyjnej. Na rynku pracy konkurencja duża, więc postanowiłem wcześnie rozpocząć edukację. Muszę przecież sobie zaplanować ścieżkę kariery zawodowej, żeby wiedzieć co chcę osiągnąć. Na razie CV zapowiada mi się nieźle i będzie się wpisywało w obecne wymogi pracodawców; 20 lat, 3 fakultety i 10 lat doświadczenia zawodowego ;)

W korporacjach tak to bywa, że raz na jakiś czas należy udzielać się w ramach tak zwanego wyjazdu integracyjnego, zazwyczaj  połączonego z jakimś szkoleniem, żeby nikt nie zarzucił, że cenny czas uczestników zmarnowany był został. I właśnie takowe szkolenie odbyło się w miniony weekend. Obecność wprawdzie fakultatywna była, ale zarządzający niższego szczebla dostali „propozycję nie do odrzucenia” i wyjazd musieli wkomponować w swój harmonogram obowiązków domowych. 

Po krótkiej naradzie domowej podjęliśmy jedyną konstruktywną decyzję – jedziemy w trójkę. Mieliśmy wybór pomiędzy wspólnym weekendem skróconym do jednego dnia (szkolenie miało być piątkowo-sobotnie) albo rozszerzonym do czterech dni i połączonym z wizytą u rodziny – decyzja nie była trudna. Ponieważ oboje pracujemy nie tylko w tej samej firmie, ale nawet w tym samym Pionie, Departamencie i Dziale, więc wspólny wyjazd był znacząco ułatwiony. Pracodawca również włączył się czynnie  w maksymalne ułatwienie tego lekko karkołomnego przedsięwzięcia organizując wszystko od strony zakwaterowania, tak żeby Młodemu było również miło i wygodnie. 

Na „wycieczkę” ruszyliśmy w czwartek wieczorem. Zaczęliśmy od zwiedzenia siedziby firmy, gdzie odebraliśmy tatę. Budynek i warunki pracy są całkiem niezłe. Panie tam pracujące również :) Wszystkie były bardzo miłe i sympatycznie ze mną gaworzyły … Tyle uśmiechniętych twarzy na raz … Sale konferencyjne nadają się całkiem nieźle do karmienia. Chociaż wcześniej byłem w banku i tam też dostałem swoją salę, żeby spokojnie zjeść. Ludzie potrafią być mili:)
 
Podróż do Warszawy rozłożyliśmy na dwa tempa, zatrzymując się na nocleg u rodziców w Ostródzie. Do przewożenia dziecka zamontowaliśmy w samochodzie gondolkę - fotelik samochodowy raczej nie jest na tyle wygodny, żeby maluch mógł wytrzymać kilka godzin. Wydawało się, że tak rozplanowana trasa nie powinna przekroczyć możliwości Młodego, który przed wyjazdem został nakarmiony i przebrany. Jednak w połowie drogi Młody włączył przejmującą syrenę i wcale nie zamierzał się szybko uspokoić. Wydawało się to mało prawdopodobne, ale stwierdziłam, że może jest głodny. Chociaż rodzaj płaczu wskazywał na coś zupełnie innego (płacz krótki, przerywany chwilami wyczekiwania i ponawiany gdy nikt się nie pojawiał). Zatrzymaliśmy się na pierwszej napotkanej stacji. Wyjęłam moje dziecię z gondolki i usiadłam z Nim na kolanach na przednim siedzeniu przygotowując się do karmienia. Młody jednak faktycznie nie bardzo był zainteresowany jedzeniem, za to spojrzał na mnie tymi swoimi wielkimi oczami i obdarzył pięknym uśmiechem zdającym się mówić:
„Wreszcie Mamo, gdzie tak długo byłaś”.
Przyznaję się bez bicia - pękłam. Nie jestem w stanie się jemu oprzeć w takich chwilach, łzy płynęły mi po policzkach i przepraszałam moje dziecię, że tak długo pozwoliłam mu czekać na siebie. Poprzytulaliśmy się chwilkę i ruszyliśmy dalej. Oczywiście Młody zaraz znowu próbował wymusić postój i przytulanki, ale chociaż serce krwawiło, to byłam twarda. Po trzeciej nieudanej próbie zasnął słodko i spokojnie dotarliśmy do celu. 

To cut the long story short 

Wyjazd był całkiem udany, pod każdym względem. Ja zaś nauczyłam się sporo o swoim dziecku, obserwując je w różnych warunkach. Zazwyczaj w nocy wstaję 3-4 razy nakarmić malucha, który do snu jest spowijany i zasypia kołysany na rękach. Pierwsza noc w Ostródzie – nie dość, że Młody po spowiciu został położony po prostu do łóżka i grzecznie usnął bez noszenia, to jeszcze praktycznie przespał całą noc tylko raz budząc się na karmienie :)

Kilkugodzinną jazdę samochodem Młody też jest w stanie wytrzymać i w zależności od nastroju; albo karmienie jest potrzebne albo przesypia prawie trzy godziny bez postojów.

Na samej imprezie było dla Młodego zdecydowanie zbyt dużo wrażeń, zbyt głośno i zbyt dużo nowych twarzy. Reagował na to wszystko gwałtownym sprzeciwem wyrażanym poprzez marudzenie i płacz. Za to w pokoju, jak zostawaliśmy sami i się wyciszaliśmy – słodko spał przez kilka godzin :) Generalnie na nadmiar wrażeń Młody reaguje odcinaniem się od nich i spaniem. 

Podsumowując – eksperyment został zakończony sukcesem, wyjazd z małym dzieckiem jest możliwy, chociaż nie wiem czy nie dostarczyliśmy mu zbyt wielu bodźców. Jeszcze w ciąży, czytając o noworodkach i niemowlakach, ich percepcji i możliwościach, twierdziłam, że nie będę narażała dziecka na niepotrzebny stres i do ukończenia pół roku nie będziemy nigdzie z nim jeździli – ale tylko krowa nie zmienia poglądów ;)

Wyrodni rodzice grają w bilarda:
 a Młody leży grzecznie i gaworzy na kanapie w hotelowym holu:


Kilka zdjęć z wyjazdu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz